Gmina Alwernia dawniej i dziś - zuchwały rabunek w Alwerni w 1865 roku

Gmina Alwernia dawniej i dziś - zuchwały rabunek w Alwerni w 1865 roku

Kontynuujemy cykl poświęcony historii naszej małej Ojczyzny. Przy współpracy z Panem Martynem Nowakowskim, administratorem strony „Gmina Alwernia i Okolice - Historia, ciekawostki” prezentujemy stare fotografie, wspomnienia, czasem legendy związane z Gminą Alwernia, którymi mieszkańcy dzielą się na portalu Pana Martyna. Każdy, kto chciałby uchylić rąbka tajemnicy i odsłonić część zbiorów ze swoich domowych archiwów będzie mile widziany. Czekamy na Państwa zdjęcia i wspomnienia.

 

Dziś przenieśmy się do 1865 roku kiedy to Mojżesz Spenz i wspólnicy, dokonali zuchwałego rabunku w Alwerni.

Dom wraz z młynem jest własnością bezdzietnych małżonków Franciszka i Maryanny Głowniów. Odległość mieszkania i znaczny majątek kusiły nie jednego zbrodniarza.

W rzeczy samej zabudowanie to 23 lutego 1865 roku zostało napadnięte.

W nocy dnia 22 na 23 lutego usłyszał Franciszek Achtelik, młynarczyk u Franciszka Głowni, pukanie do okna. Na pytanie: „kto tam?” odpowiedziano: „Przywieźliśmy mąkę od hrabiego do mełcia”. Nic złego nie przeczuwając nie wstał nawet z łóżka, wezwał tylko zajętego jeszcze w młynie drugiego młynarczyka Filipa Chodackiego, aby otworzył drzwi. Wtem wpada tłum ludzi, uzbrojonych w siekiery, strzelby i koły żelazne do izby, gdzie sypiała czeladź, a zapaliwszy świece wiążą ręce i nogi Filipowi Chodackiemu, rzucając go na słomę i przykrywają mu głowę znajdująca się tam bielizną. Na widok ten wyskakuje Franciszek Achtelik z łóżka, lecz pochwycony zostaje również skrępowany i przykryty. Podobny los spotyka i resztę służby a mianowicie Maryanne i Karolinę Giermkówne, Józefa Mazgaja, Katarzynę Kozbiałównę i Maryannę Achtelikową.

W przyległym pokoju spali już małżonkowie Głowniowie. Na krzyk: „Rabusie nas napadli” zerwał się Franciszek Głownia ze snu, zapalił świece, odsunął zasuwkę, spojrzał przez otwór do drugiego pokoju, widział kilku ludzi przebranych, przeważnie zaś w stroju żydowskim, wiążących czeladź jego, lecz jeden z napastników spostrzegł go i wymierzył nań strzelbę wołając: „Poczekaj bestyo”. Głownia szybko zasunął otwór i przekonał się, że wielkie mu zagraża niebezpieczeństwo. Z trwogą obudził swoją żonę i wezwał ją, aby stanęła wraz z nim do obrony życia i mienia.

Właśnie północ uderzyła.

Ponieważ okna były kratami pookrywane, Głownia z tej strony nie obawiał się napadu i postanowił głównie bronić się przy drzwiach, słabo tylko zamkniętych. Widły żelazne i siekierka były jedynymi narzędziami do obrony, siekierka, która w dziwny bieg wypadków przyczyniła się do wykrycia sprawców.

Tymczasem napastnicy już ukończyli swe czynności w przyległej izbie. Zostało tylko dwóch lub trzech, którzy mieli czuwać nad związana czeladzią. Inni rozstawili się na czaty i obsadzili wszystkie wyjścia. Reszta zaś przepuściła szturm do mieszkania Głowniów. Za kilkoma szarpnięciami drzwi się usunęły, lecz nieustraszony Franciszek Głownia nie ustąpił z miejsca, nawet kiedy jeden z rabusiów wsunął strzelbę i tak nagle wystrzelił, że Maryanna Głowniowa ledwie uchylić się mogła. Coraz silniej nacierali. Aż im się na koniec udało drzwi wyważyć za pomocą żelaznego narzędzia ,które ze sobą przynieśli.

Daremna była obrona. Franciszek Głownia ciągle we drzwiach stojąc chwycił za siekierkę, wywijał nią i rąbał na wszystkie strony ,był przekonany ,że żaden jego cios nie chybił, że nawet jednego musiał zabić, w czym go strugi krwi przy drzwiach i w podwórzu utwierdziły; widział zresztą, że rabusie wynieśli rannego. Nie odstraszyło to jednak zbrodniarzy; wśród walki otrzymał Głownia cięcie w głowę i padł nieprzytomny na ziemie. Wywlekli go do sieni i pastwili się nad nim; odzyskawszy przytomność zdołał – sam nie wie, w jaki sposób – wymknąć się z rąk złoczyńców. Uciekł do młyna, spuścił się pod koło młyńskie, lecz i to mu nie pomogło, bo za śladami krwi, która ciekła z jego głowy, udali się za nim w pogoń, widzieli go pod kołem młyńskim, lecz ponieważ żaden nie widział sposobu zatrzymania koła – sądząc zresztą że niezdolny jest do dalszej walki; wrócili do swych towarzyszy, którzy nie tracili czasu.

Po zranieniu i wyprowadzeniu Głowni została w pokoju jedynie i to zupełnie bezbronna żona jego Maryanna. Tu nie trzeba było wielkich wysiłków. Biciem i groźbami wymusili od Niej wydanie kluczy, otworzyli i przetrząsnęli wszystkie skrzynie i szafy, zabrali woreczek luidorów, austriackich, francuskich i angielskich dukatów, dalej ruble, monety srebrne, talar z uchem, stare i nowe cwancygiery i półcwancygiery, trzy bilety bankowe po 100złr.z drukiem zielonym, 10 biletów bankowych po 10 złr, pewną ilość biletów bankowych po 5 złr. I 1 złr., rozmaite kwity, kilka zwitek korali wielkości orzechów laskowych, złoty zegarek z łańcuszkiem, złote szpilki, na koniec z oderwanej skrzyni schowane w garnku żelaznym monety srebrne rozmaitego gatunku, w wartości co najmniej 3000złp. Wartość wszystkich zrabowanych przedmiotów, częścią własności Głowni, częścią tylko w zastaw danych, wynosi 10000 złp.

Osiągnąwszy w ten sposób cel swego przybycia, związali Maryannę Głowniową i rzucili ją na ziemie. Nim jeszcze rabusie odeszli, wyszedł Franciszek Głownia z pod koła młyńskiego, udał się na strych, aby przypatrywać się dalszym ich czynnościom, i aby się dalej bronić w razie potrzeby.

Czas jednak naglił, już uderzyła trzecia godzina, gdy zbrodniarze po trzygodzinnym gospodarowaniu oddalać się zaczęli. Cały ten rabunek tak systematycznie popełniono, że nawet napastnicy przed odejściem wstąpili jeszcze raz do związanej służby, napominając ich, aby do samego rana się nie ruszyli z miejsca. „Kilku z Nas zostaje jeszcze aby Was pilnować: - tymi słowami pożegnali się z przestraszoną czeladzią, lecz na szczęście słowa nie dotrzymali. Rannego cieciem siekiery zabrali ze sobą.

Gdy się nieco uciszyło, opuścił Głownia swe ukrycie, popatrzył na żonę, przekonał się, że żyje i postanowił ścigać ślady złoczyńców. Pierwsze ślady prowadziły ku gościńcowi w kierunku od Krakowa do Prus, lecz padający owej nocy gęsty śnieg uniemożliwił wszelkie dalsze śledzenie.

Przedsięwzięte nazajutrz oględziny nie doprowadziły do żadnego rezultatu. Prócz pozostałych wszędzie śladów krwi znaleziono tylko kilka pałek i sznurków, którymi służący byli powiązani. W murze spostrzeżono jeszcze ślady strzału.

Przed komisją służący Franciszek Achtelik i Maryanna Giermkówka twierdzili, że między rabusiami poznali rzeźnika z Chrzanowa, który przed nijakim czasem kupił świnie u Głowniowej. Nadzwyczajna znajomość miejscowości, jakiej sprawcy niezbite dali dowody zdawała się przemawiać za prawdopodobieństwem tego zeznania. Rzeźnik ów nazywa się Paweł Dulowski. Natychmiast zawiadomiono żandarmerię w Chrzanowie aby przedsięwzięła rewizję u Dulowskiego. Żandarmi zastali go w domu, a obecni tamże służący Achtelik i Giermkówna stanowczo utrzymywali , że to jeden z napastników. Z tego powodu zatrzymano Pawła Dulowskiego chociaż nic u niego nie znaleziono, prócz korali, których wszelakoż Głownia nie uznał za swoją własność.

Niewinny tez człowiek siedział od 23 lutego 1865 do 6 marca 1866r. a więc przez cały rok w więzieniu w skutek wielkiego podobieństwa do jego ze sprawców (tj. do Antoniego Królikowskiego).

Tak stały rzeczy na początku i mieli przekonanie że Franciszek Głownia jednego z rabusiów jeżeli nie zabił to z pewnością zranił, zostawiło to jeszcze nadzieje wyśledzenia sprawców.

Spisany w krótkości fakt wydrukowano i rozesłano do wszystkich urzędów powiatowych w wielkiej części Galicji Zachodniej i Śląska, celem publicznego ogłoszenia zbrodni. Rozpoczęło się wiec śledztwo, w którym biorą udział prawie wszystkie urzędy powiatowe w Galicji zachodniej.

Przenieśmy się teraz do roku 1867 kiedy rozpoczyna się rozprawa. Jest kwiecień, ostatnie dwa lata ubiegłe przez mnożenie się zbrodni są nader nieszczęśliwe dla naszego kraju. Rabunki i podpalenia były i są na porządku dziennym. Podobieństwo środków używanych w popełnieniu tych zbrodni w rozmaitych okolicach wskazują, że kieruje nimi jedna i ta sama doświadczona ręka. Jakby na mocy ugody złoczyńcy podzielili się naszym krajem; Gdy ogromna banda pod kierownictwem Naczeperowicza gospodarowała w Galicji Wschodniej, inna niemniej zbrodnicza pustoszyła powiaty w Galicji Zachodniej. Nie wszystkie niestety zbrodnie zdołano wykryć; przedstawiona na dołączonych zdjęciach rozprawa jest przedmiotem dwóch nader śmiałych rabunków dokonanych przez Mojżesza Spenza i wspólników.

 

Zdjęcia: Gazeta CZAS 1867r. nr 78 – 79, Gazeta CZAS 1867r. nr 80, Gazeta CZAS 1867r. nr 81, Gazeta CZAS 1867r. nr 82, Gazeta CZAS 1867r. nr 83, Gazeta CZAS 1867r. nr 84

Wróć do listy aktualności