Jak to z kolędą było, czyli polscy poeci i Boże Narodzenie okiem historyk Moniki Bachowskiej
18 maja 1841 roku w Collège de France Adam Mickiewicz mówił: „Nie wiem czy jaki inny kraj może pochlubić się zbiorem podobnym do tego, który posiada Polska. (…) Mówię o zbiorze kantyczek obejmujących pieśni kościelne (…), pieśni o Bożym Narodzeniu.(…) Uczucia w nich wypowiedziane, uczucia macierzyńskie, gorliwej czci Najświętszej Panny dla Boskiego Dzieciątka, są tak delikatne i święte że (…) trudno by znaleźć w jakiejkolwiek poezji wyrażenia tak czyste, o takiej słodyczy i delikatności. (…) Autorowie ich niewiadomi, zapewne byli to zakonnicy, bakałarze. Tradycja wszelako głosi, że później do tego zbioru i sławni poeci dorzucili garść pieśni.” Pierwsza zachowana polska kolęda wyszła spod pióra bernardyńskiego poety Władysława z Gielniowa : Zdrów bądź, królu anielski, K nam na świat w ciele przyszły; Tyś zaiste Bóg skryty, W święte czyste ciało wlity.
Pisał kolędy także Jan Kochanowski , jego autorstwa są m.in. słowa: Malusieńki Jezu w żłobie, co za wielka miłość w Tobie, czyliż nie są wielkie dziwy, w ludzkim ciele Bóg prawdziwy… Natomiast Piotrowi Skardze, wybitnemu kaznodziei, pierwszemu rektorowi Uniwersytetu Wileńskiego, przypisuje się śpiewaną do dziś kolędę: W żłobie leży, któż pobieży kolędować małemu… Co ciekawe śpiewa się ją na melodię poloneza koronacyjnego z czasów króla Władysława IV Wazy. Wespazjan Kochowski, poeta i kronikarz towarzyszący Janowi III Sobieskiemu pod Wiedniem, pisał: Śpi sen smaczny na miękkim łożu Jezus mały, A Matka nad Nim czując nie śpi nocy całej, Czemuż to?
Dlaczego Go tak czujnie wartuje, Bo wie, że Go gwałtem niebo wziąć usiłuje! Pod koniec XVIII wieku Franciszek Karpiński ogłosił drukiem swe „ Pieśni nabożne”, była wśród nich i ta, którą do dziś kończą się wszystkie pasterki: Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony… czyli „Pieśń o Narodzeniu Pańskim”. Cyprian Kamil Norwid w swej „Litanii” pisał: Z królewskim prawem, bez miejsca w Ojczyźnie, Syn Boży między zwierzęty się rodzi,O jakże rola uprawiona żyźnie Pokorą… Zaś w „Dziadach” cz. III Adama Mickiewicza Anioł wspominał : Kiedym z gwiazdą nadziei Leciał świecąc Judei Hymn Narodzenia śpiewali anieli: Mędrcy nas nie widzieli, Królowie nie słyszeli. Pastuszkowie postrzegli, I do Betlejem biegli, Pierwsi wieczną mądrość witali Wieczną władzę uznali: Biedni, prości i mali. Ponad wiek później Krzysztof Kamil Baczyński prosił w swej „Kolędzie”: Aniołowie, aniołowie biali, o! przyświećcie blaskiem skrzydeł swoich, by do Pana trafił ten zgubiony i ten, co się oczu podnieść boi, i ten, który bez nadziei czeka, i ten rycerz w rozszarpanej zbroi, by jak człowiek szedł do Boga – Człowieka, aniołowie, aniołowie biali. W 1947r.
Konstanty Ildefons Gałczyński wracając do Polski z obozu pisał: A podobno jest gdzieś ulica (Lecz jak tam dojść? Którędy?) Ulica zdradzonego dzieciństwa, Ulica wielkiej KOLĘDY… W czasach gdy językiem liturgii była niezrozumiała dla większości łacina ludzie w okresie Bożego Narodzenia schodzili się, by oglądać jasełka. Tam wszystko było proste i znane: Dzieciątko w ramionach Matki – tulone z miłością – słuchające płynącego z serca śpiewu i czuwający nad Nimi Józef. Nic więc dziwnego, że wiele spośród polskich kolęd to po prostu kołysanki. Największy ich rozkwit przypadł na wiek XVII. Wówczas Wespazjan Kochowski, kronikarz i żołnierz czasów Jana III Sobieskiego, pisał: W jasełkach leży Kwiatek śliczny, Panieńskie porodzenie, Jego tulą aniołowie, Ninu, ninu, ninu, Nie płacz Panieński Synu… Również wtedy powstała inna, tym razem anonimowa kołysanka: Śpijże, śpij mój Jezuniu… Masz sianeczko, Żłób – łóżeczko, Polub synku, synusiu… Grajcie memu Jedynemu Kwiateczkowi, z wijoli, Grajcie li, li, A w tej chwili Zaśnie Dziecię powoli…
Z XVII w, pochodzi także najbardziej znana kolęda – kołysanka, której rękopis można oglądać w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu, czyli „Lulajże Jezuniu”. Autor pozostaje anonimowy, ale sama kolęda stała się inspiracją dla innych twórców, np. F. Chopin wykorzystał jej motyw w swoim scherzo h – moll. W XIX w. Cyprian Kamil Norwid kontemplując cud betlejemskiej nocy pisał w swej litanii „Do Najświętszej Marii Panny”: Cóż wdzięczniejszego jako wdzięczność matki, Nadobniejsze co od panieneczki (…) Czy prawda, że się Prawda urodziła I że Stworzyciel stawa się stworzeniem? Cóż wdzięczniejszego? (…) Albo gdzie Miłość czystsza i wznioślejsza, Między wszystkiemi wszech serc miłościami – Prócz tej Miłości?... Matko Najśliczniejsza, Módl się za nami! Również w XIX w. powstała jedna z najbardziej nastrojowych i wzruszających kolęd napisana przez warszawskiego poetę i etnografa, Teofila Lenartowicza, która do dziś stanowi inspirację dla wielu twórców szopek: Mizerna cicha, stajenka licha, Pełna niebieskiej chwały; Oto leżący, przed nami śpiący, W promieniach Jezus mały. Nad Nim Anieli w locie stanęli I pochyleni klęczą.
Z włosy złotymi z skrzydły białymi, Pod malowaną tęczą. Wielkie zdziwienie, wszelkie stworzenie, Cały świat orzeźwiony; Mądrość Mądrości, Światłość Światłości, Bóg – Człowiek tu wcielony. Stosunkowo niedawno, bo zaledwie 80 lat temu, tuż przed wybuchem II wojny światowej, jezuita o. Mateusz Jeż napisał kolędę, która później stała się bardzo popularna pośród ludzi pozbawionych domu, rodziny, skazanych na tułaczkę, w obozach i łagrach: Nie było miejsca dla Ciebie W Betlejem w żadnej gospodzie, I narodziłeś się Jezu W stajni, ubóstwie i chłodzie. (…)Nie było miejsca, choć chciałeś Wszystkim otworzyć swe Serce I kres położyć miłośnie Ludzkiej nędzy, poniewierce. A dzisiaj czemu wśród ludzi Tyle łez, jęków, katuszy? Bo nie ma miejsca dla Ciebie W niejednej człowieczej duszy.
JAK TO Z CHOINKĄ BYŁO…
Była mroźna zima. Niedźwiedź, jak co roku, spał w swej gawrze czekając aż obudzą go pierwsze promienie wiosennego słońca, gdy nagle jego zimowy sen przerwała dziwna jasność. To Gwiazda Betlejemska głosiła światu radosną wieść o narodzinach Bożej Dzieciny. Przebudzony gwałtownie niedźwiedź zerwał się z legowiska i szybko podjął decyzję. Trzeba biec do Betlejem. W drodze uświadomił sobie, że z pośpiechu zapomniał o podarku dla Nowonarodzonego.
Nie zastanawiając się długo zerwał ładny świerk i ruszył dalej. Biegł mijając góry i rzeki. Spieszył się na spotkanie z Panem. Woda, którą niedźwiedź rozchlapywał spiesząc do Betlejem zamarzała na iglastych gałązkach. Kiedy stanął przed Nowonarodzonym światło księżyca błyszczało w tych lodowych soplach niby w diamentach. Czyż więc można się dziwić, że Dzieciątku przypadł do serca dar niedźwiedzia? Tyle mówi legenda. Zwyczaj ubierania świątecznego drzewka wywodzi się z Niemiec i sięga XV w. Wówczas to członkowie Bractwa Czeladników Piekarskich po raz pierwszy przystroili na Boże Narodzenie choinkę piernikami, jabłkami i opłatkami.
W poł. XVI w. zwyczaj strojenia choinek zawędrował do Wielkiej Brytanii. Na całą Europę wypromowali go protestanci. W Polsce przystrajać choinki zaczęli najpierw ewangeliccy mieszczanie w czasie zaborów (wiek XVIII). W wieku XIX zwyczaj ten stał się już powszechny. Choinkę przynoszono z lasu dzień przed Wigilią, a w przystrajaniu drzewka brała udział cała rodzina. Wszystko, co zawieszano na gałązkach miało swe symboliczne znaczenie. Na szczycie musiała znaleźć się Gwiazda Betlejemska, a poniżej, na każdej gałązce liczne świeczki. Światło – symbol Jezusa i życia, miało bronić ludzi przed złem i nieżyczliwością. Czerwone jabłka miały zapewnić domownikom zdrowie i witalność. Owinięte zaś w sreberka włoskie orzechy miały przynieść dobrobyt i siłę. Dzwonki miały być zapowiedzią tylko dobrych, radosnych nowin. Anielskie włosy i anioły przypominać miały o opiece, którą sprawuje nad ludźmi Anioł Stróż. Pachnące, kolorowo ozdabiane pierniki miały zapewnić gospodarzom dostatek chleba w nadchodzącym roku. Po powstaniu styczniowym (1863 – 1864) na świątecznym drzewku pojawiły się łańcuchy wykonane najczęściej z kolorowych papierów czy też bibuły.
Miały one przypominać o bliskich znajdujących się w carskiej niewoli. Z biegiem lat łańcuchy stały się również symbolem więzi łączących rodzinę. Ale nie tylko choinka ozdabiała w Polsce świąteczne domy. Strojono je przede wszystkim snopami zbóż rozstawianymi po kątach, pod stołem i za obrazami rozścielano słomę. Okna, drzwi, bramy przybierano gałązkami świerkowymi – symbolem zdrowia i życia. U sufitów wieszano tzw. podłaźniczki, czyli ścięte wierzchołki świerka lub sosny ozdabiane jabłkami, orzechami i opłatkami. Wieszano też tzw. światy. Najczęściej były to kolorowe kompozycje (kule, półkule)z kolorowych opłatków, nieznane poza Polską. Władysław Reymont tak pisze o tym zwyczaju w „Chłopach”: Józka przystąpiła zapłoniona i jęła prosić, aby dał parę kolorowych opłatków.– Na światy mi potrzebne, były z łońskiego roku, ale się we wesele do cna pomarnowały. Juści, że dał jej kilkanaście i coś aż w piąciu kolorach. – Aż tyle! Mój Jezus, adyć to starczy i na światy, i na księżyc, i na gwiazdy! – wołała ucieszona. A Juliusz Słowacki w „Horsztyńskim” pisze tak: Jak ja lubiłem niegdyś dzień Bożego Narodzenia. W tym samym pokoju kleiłem różnokolorowe słońca, kołyski, jak świętość i wesele napełniały moje dziecinne serce.
JAK TO Z SYLWESTREM BYŁO…
Stare przepowiednie, zwane proroctwami Sybilli, głosiły iż wraz z nadejściem roku tysięcznego nastąpi koniec świata. Pojmowana zbyt dosłownie Apokalipsa, zdawała się te proroctwa potwierdzać. W dodatku według starych legend papież Sylwester I miał w roku 370 pojmać smoka – Lewiatana. I mimo iż zapieczętował mu paszczę pieczęcią Rybaka i obezwładnionego zamknął w lochach Lateranu, to gdy tylko nadejdzie fatalny tysięczny rok, Lewiatan miał wyjść z ukrycia, pożreć świat i zapalić niebo. Niepokój wśród ludzi wzrósł jeszcze bardziej (o ile to możliwe) gdy w roku 999 zmarł dotychczasowy papież Grzegorz V, a na tron piotrowy wybrany został mnich benedyktyński, Gerbert, powszechnie uważany za czarnoksiężnika. Gerbert studiował dzieła arabskie, a w swojej celi budował dziwaczne maszyny, które – zdaniem wielu – mogły przynieść tylko zgubę.
Jakby tego wszystkiego było mało, nowy papież przyjął imię Sylwestra II. A to budziło groźne skojarzenie! Sylwester I uwięził Lewiatana, Sylwester II go zwolni. W miarę jak nadchodził koniec roku, przerażenie rosło. Każdy oczekiwał jeżeli nie spektakularnego końca świata, to chociaż pojawienia się przerażającej bestii. Lecz oto o północy 31 grudnia, gdy poczęły bić wszystkie dzwony w Rzymie, ani Lewiatan nie wyrwał się z lochu, ani niebo nie gorzało. Za to na balkonie pałacu laterańskiego, oświetlony pochodniami, ukazał się papież, który błogosławił światu i miastu na nowe, długie wieki. Trudno sobie wyobrazić odprężenie, ulgę, radość, jakie zapanowały pośród ludzi. Uczucia te były równie mocne, jak wcześniejszy strach przed końcem. Życie, które miało zgasnąć, zostało darowane! Czas, który miał dobiec kresu, trwał nadal! Czyż więc można się dziwić, że od tamtej pory ostatni dzień roku żegnany jest huczną, radosną zabawą?
Monika Bachowska